Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zajęta przyszłém panowaniem, i wielkością swoją i blaskiem, którym, dziś ją za nic mające, zaćmić chciała sąsiadki!
Nie było to szczęście, choć najrzeczywistsze może szczęście ludzkie w nadziejach spoczywa. Ale są czyste i skalane nadzieje, a chciwości nadzieje, stanowią męczarnię, bo są Danaid naczyniem, nienasyconém. Janek Żalice i trzy wsie, już prawie trzymając w rękach, w miarę tego co mieć mógł, sięgał myślą daléj, a daléj, chciał więcéj a więcéj. — Wszystkie przeszkody, które mu natrętny niepokój podsuwał, łamał, niszczył, ale niemniéj walczył z niémi, i jątrzyły go.
W chwilach innych był znużony, zużyty, znudzony, i nierad wszystkiemu; żony nie kochał, nie przywiązał się do nikogo, nic nie lubił, nic go nie cieszyło. Otaczający bali się go, lub nie dowierzali mu, a przyjacielskiéj dłoni w życiu nie spotkał.
I rok za rokiem upływał; a nic się w położeniu jego nie zmieniało, tylko Janek rychło i przed czasem starzeć poczynał, a Ewa zupełnie już zbabiała, co mężowi całkiem było obojętném, gdyż dawno na nią nie patrzał. Interes tylko wiązał tę parę ludzi, więcéj ku sobie nienawiści, niż życzliwości mających.
Jednego ranku śpieszy goniec z Warszawy; śmierć nareszcie uprzykrzywszy sobie fertanie się Starościnéj, i żarty które z niéj stroiła, przyjechała w salcesonie bolońskim umyślnie po starą zalotnicę. Po śniadaniu wesołém, na którém główném daniem, były te nieszczęsne salcesony, Elżusia zachorowała, dostała niestrawności, gorączki, i — umarła.
Janek wziął pocztę, i co tchu poleciał do Warszawy. Jedźmy z nim także; znajdziemy tam Marka.
Właśnie w téjże saméj kamienicy, którą zajmowała na piérwszém piętrze Starościna Mylżyńska, na dole w dwóch