Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

psami, zamaszysto drzwi odmykając, i zobaczywszy starego na łóżku, spytał w progu.
— A co stary, namyśliłeś się? —
— Widzicie — odparł słabym głosem gumienny, namyśliłem się umrzeć. —
— A! a! — zawołał Janek! doprawdy! a gdzie wasza wnuczka? —
Już stary kłamać na łożu śmiertelném nie chciał — odpowiedział więc powolnie. —
— Dajcie jéj i mnie pokój. —
— Onaż tu musi być — rzekł, kiedyście chorzy, tylkoście ją przychowali. —
Stary milczał, pochmurny wzrok z pod siwych brew wlepił w młodego chłopca, podniósł się na łokciu, zachrzęszczało mu w piersi wyschłéj, i głosem silnym jeszcze, bo uczucia pełnym, zawołał:
— Młody jesteś! młody jeszcze! jam stary i umieram. Posłuchaj nauki konającego, nie czyhaj na zgubę ludzką, bo cię dotknie ręka Boża. —
Janek się rozśmiał tylko.
Jak wszyscy niedowiarkowie przesądny przecie, pod uśmiechem skrył trochę strachu.
— Dajcie mi pokój z nauką, ot lepiéj byście powierzyli mnie wnuczkę, ja się jéj losem zajmę, moja żona wezmie ją do Żalic, do dworu — potém, wydam ją za mąż. —
Bóg zapłać, dajcie mi skonać spokojnie, i idźcie sobie. —
— Idźcie bo sobie Panie — dodała baba. Widzicie, że stary na śmiertelnéj pościeli, a wy mu głowę durzycie. —
— Precz czarownico! — zakrzyczał Janek. Precz! ja z tobą nic nie mam — i usiadł na ławie wyciągając nogi, a psy poszły wietrząc po kątach, aż do łoża starego. —
Po chwilce ujrzał drzwi alkierzyka otwarte, i świszcząc