Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ten jeden dzień bardzo miał wiele znaczyć w życiu Marka.
Ku południowi gumienny poczuł się bez żadnéj przyczyny słabszym niż zwykle, i zamiast wziąść się do niewodu wedle zwyczaju, musiał się w łóżko położyć. Jak to czasem bywa ze starémi, przy piérwszym oznaku choroby, poczuł on zbliżenie się śmierci, i powiedział kładnąc się w łóżko: — Już ja z niego nie wstanę! —
W zaiskrzonych gorączką oczach, widać było i słabość która z życia ostatkiem walczyła, i niepokój o los Anusi.
Wnuczka także przeczuciem jakiémś tknięta, klękła u łoża, załamawszy ręce, i gorzko płakać poczęła. Stary milczał i myślał, snać szukał sposobu zabezpieczenia losu sieroty, która zdawała się pastwą przeznaczoną dla Janka.
Jak tylko legł na ubogiéj pościeli, coraz gorzéj a gorzéj mieć się począł, tak, że ku wieczorowi widoczne było niebezpieczeństwo. Anusia pobiegła po babę do sąsiedniego przysiółka, bo tu innych nie znano lekarzy. Baba pokiwawszy głową, zgotowała ziela i dała je pić staremu, a dziad wypiwszy je, trochę ożywiony, o xiędza już tylko prosił. O północy, rzekł słabym głosem: — Już mnie nie będzie. —
Marek poleciał po xiędza.
Gdy się to dzieje, Anusia płacze i ręce łamie, baba cóś mruczy pod nosem, a stary stęka i wzdycha, tentent konia dał się słyszéć u chatki. Nikt go nie posłyszał prócz starca, który chwycił się o swéj sile, i wskazał Anusi alkierz, aby się w nim skryła. W początku nie zrozumiała dziewczyna, ale gumienny powiedział jéj zebrawszy się na słowo: — Idź do alkierza i nie wychodź, a posłuszne dziecko słysząc już szelest w sionkach, wybiegło do swéj izdebki. Baba tylko i dziad, pozostali sami. — Wszedł Janek z dwóma