Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani! już daléj żyć nie mogę! rzekł Karol rozczulony.
— Da cóż to, czy nie goły? może Asana brata okradli; kiedy niemasz z czego żyć, to ja ci parę złotych na karteczkę pożyczę.
— Ach nie, przerwał rozgniewany trochę domysłem Karol klęcząc ciągle, — miłość to, miłość, którą piérwszy raz w życiu czuję, do rospaczy mnie przyprowadza. Rzeknij słowo.
— Da nie jedno, a choć i cztéry rzeknę. A ty musi, czy nie we mnie zakochawszy się jesteś?
— Tak jest! Pani siostro! — ratuj mnie póki czas! Oto u nóg twoich miłosierdzia żebrzę, składam serce i majątek.
— Da fiż, aż mnie włosy pokołowaciały, bratuleńku! Czy ty już tak prędko rozkochawszy się jesteś we mnie? Aj! jakiż ty fixat! da czy ty możesz aby pomyśleć, żeby ja ciebie tak prędko pokochała?
— Nie mów, zabijasz mnie!
— I porzućżeż. By jeszcze znaliśmy się rok, dwa, nie mówiłam bym, gdyby ty konkurował, to, owo, ale toż tydzień, jak ty mnie poznał?