Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

płaszcz cały zlany dészczem i upadł na krzesło. Zbliżyła się ku niemu niespokojna i spytała czule.
— Jakież z miasta nowiny? mój ojciec? —
— Dajże mi pokój z tym ojcem przeklętym! odezwał się porywczo wybuchając Karol, odpychając od siebie jéj rękę Stanęła kobiéta ledwie mogąc łzy utrzymać, zachwiała się, potém powolnym krokiem oddaliła się i siadła do krosien. Wzięła igłę, ale za łzami, które biegły jéj do oczów, nic robić nie mogła, rzuciła igłę i zakryła twarz chustką
Karol spójrzał złośliwie, plunął i uśmiéchnął się szatańsko.
— Tfu! co za przeklęta natura! krzyknął grubjańsko, płakać dwadzieścia razy na dzień; byle kto tylko palca zakrzywił, są łzy na pogotowiu, warto czy nie warto. Otoż to kobiéty!
— Ale Karolu —
— Ale, cóż mi powiész? Powiesz mi że to z mojéj przyczyny, żem ci za ostro odpowiedział, żeś ty Hrabianka, do takiego obejścia się nie przywykła! Cha! cha! życie kochanka i kochanki nie powiązanych stułą kapłańską, musi