Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

świécą w ręku. Sędzia szedł za wozem żony i płakał.
Karol spójrzał i mgnieniem oka obejrzał wszystko, co ta scena miała rozdziérającego w sobie. Odskoczył potém od okna i z okropnym, kolwulsyjnym śmiechem, z obłąkanym wzrokiem rzucił się z dziewczyną na kanapę. Pocałował ją, uścisnął, rozśmiał się straszliwie i śmiał się długo głośno, jak gdyby chciał pieśń pogrzebu i głos dzwonów i muzykę zagłuszyć.
— Ty płaczesz? odezwał się do dziewczyny. Po kimże to? wiesz ty kogo chowają? kogoż łzami żałujesz?
— Nie wiem sama! odpowiedziała ona, ale ta trumna, ten pogrzeb, patrząc smutno mi się zrobiło, to kobiétę chowali, a i ja jestem kobiéta.
— Chowali człowieka, a i ja jestem człowiek, odparł zimno Karol.
— Tak, ale tyś mężczyzna, ty za życia przynajmniéj masz świat cały, a kobiéta ma tylko jednego, często wiarołomnego mężczyznę!
— Daj no pokój, nie lubię tych skarg słuchać! rzekł Karol. Kiedy ja przychodzę po-