Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wtém na ulicy dał się słyszeć głos dzwonu, a potém pieśń. Któżby nie poznał téj pieśni, która towarzyszy ludziom do grobu, piérwsza i ostatnia z jego prawdziwych przyjaciół? Potém zabrzmiała muzyka ponura, potém znowu głos dzwonów, potém głos xięży.
Usłyszał to Karol i porwał się jak piorunem rażony, dziewczyna pobladła, osłupiała i dwie łzy brylantowe potoczyły się po jéj twarzy. Uchwyciła za szyję kochanka i ścisnęła go mocniéj jeszcze, przytrzymując długim pocałunkiem.
Tymczasem pod oknem brzmiała muzyka pogrzebowa. Karol chwycił dziewczynę wpół i z nią razem zbliżył się do okna, uchylił firanek.
Wóz czarnym całunem pokryty zwolna ulicą się przesuwał, ciągnęły go cztéry konie w czarnych kapach, czarny woźnica popędzał, czarni ludzie z zakrytemi twarzami utrzymywali na wierzchu trumnę zamkniętą, z któréj długa biała floransowa suknia spadała aż do ostatnich wozu stopni i powiewała na nich szeleszcząc. Za truną nie było nikogo, tylko kilku sług i jeden czarno ubrany mężczyzna ze