Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W istocie wkrótce drzwi się otwarły i dwaj bracia weszli do ciemnych sionek, zapakowanych beczkami, cebrami, balijami, balijkami i necułkami. Te pominąwszy znaleźli się w dość ciemnéj izbie, brudnéj jak dom cały.
— Stara, odezwał się wchodząc Karol, dawaj jeść, mamy pieniądze.
— Chwała Bogu, odezwała się kobiéta szydersko, spoglądając zpod nawisłego czépka; Pan Karol wydurzył już u jakiéjś.
— Cicho, stara, cicho, dawaj jeść.
— Dobrze, ale dajże pieniędzy, pójdę kupię, bo w domu nic niéma.
— Ba! jak wezmiesz pieniądze, to tyleśmy ciebie i jedzenie widzieli.
— Pamiętaj no, odezwała się stara obrażona, że jeśli mi ty przycinać zaczniesz, to i ja mam ci się czém odciąć.
— Cicho, stara sekutnico, krzyknął Karol.
— Otoż nie będę cicho, wrzasła stara, będę ci bić w uszy, będę przypominać moją córkę. A gdzieś ją podział — a cóś ty z nią zrobił, łotrze!
— Twoja córka! cha! cha! Albo ja wiem, co się z nią stało, rzekł Karol, kołysze się