Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dlatego, że się rozwinąć nie mogli i nie byli przysposobieni, choć, na dobry ład, nogaby jedna stamtąd wyjść nie była powinna.
Jakeśmy stąd dalej ciągnęli, opisać to trudno. Łaska boża nas prowadziła, bo o przewodników było ciężko; wozy musieliśmy porzucić, aby innemi drogami powoli za nami zdążały; a darliśmy się na wysokości, lasami okryte, przez wąwozy, góry, przepaści, tak, że często i koło człowieka i koło konia było bardzo kręto. A co odzieży i twarzy poszarpanych, co szkap poderwanych i okaleczonych, jaka bieda i głód nawet nas tu potkał — nie wyrażę.
Nie mieliśmy już ani namiotów, ani żywności, ani nawet wody; król sam w te dni chlebem suchym się karmił, wody pożyczając od bawarskich żołnierzy, co ją w blaszankach z sobą wszyscy tam nosić zwykli. Jest to zwyczaj dobry, któryby naśladować potrzeba. Ale, jak bohatersko to wszystko czynił, z jaką wesołością i uciechą, nie wypowiem. Drudzy z ludzi stękali, on się uśmiechał, prawiąc, że przed wielką uroczystością zawsze kościół post nakazuje, aby do niej duszę przygotować, ciału ujmując.
Czasami dwór tak od wojsk odstawał, które, rozbite, po górach się kryły, że nie wiedzieć nawet, w której stronie było ich szukać; aliści gdzie z za pagórka ukażą się kopje husarzy, to już wiemy, że przed nami są. Tam to ja dopiero Pyladesa poznałem, co był za koń, że się chyba w górach rodził i znał dobrze z niemi; bo nie było ścieżki najwęższej, przez którąby się nie przedarł, z taką poczynając sobie ostrożnością, jakby rozum miał