Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Trzeciego dnia woła mnie do siebie i daje trzosik z talarami.
— Weźmij to ode mnie, — rzecze. — Kocham waść: to za one kopje, coś ich u tych trutniów kupować nie chciał. Masz sumienie. A dużo ich tam już na wozach?
Wszystko mi to coraz więcej u niego laski jednało.
Jużeśmy byli pod Tulm przyszli, gdzie most na przeprawę budowano, aż nas dopędził posłaniec królowej i listy z kraju; a była ich do całego wojska taka moc i zależałych, i starych, i nowych, że się każdy prawie miał czem pokrzepić; torbami je noszono i rozdawano po chorągwiach.
Jam też odebrał pisanie od pana Jacka: nic tak bardzo szczególnego, tylko mnie tknęło, że w obfitych wyrazach wspomniał, abym tam ladajakim wieściom nie dawał wiary, że wszystko u nas po staremu, a nie gorzej.
Po obozie z temi listami było wszędzie czego się nasłuchać. Temu ten umarł, owemu się narodził; ten płakał, ów się śmiał, inny dzielił się, czem Bóg dał.
Wieczorem poszedłem do swoich Podlasiaków pod namiotek, alem trafił nieszczęśliwie. Patrzę, siedzi za beczką, która za stół służyła, Nałęcz. Jak mnie ujrzał wchodzącego, tylko się poprawił na pieńku. Cofać się też przed nim nie wypadało. Zwali mnie tam, z powodu tych kopij królewskich, panem kopijnikiem; więc nuż wołać:
— Czołem panu kopijnikowi! Czołem! Czołem!... Wypijesz wina?
— Aby niezbyt — rzekłem.
Siadłem pomiędzy nich. Jak pszczoły w ulu,