Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzać, więc tytułem przyszłego żołdu. Jednakże, jak się później okazało, nigdzie mi tego nie zapisano i nie notowano.
A wielce mi też ten grosz dopomógł, bo dużo brakło około rynsztunku; na czas pokoju było go dosyć, ale przeciw takiej wojnie musiał się człek dobrze opatrzyć. Kupiło się to i owo, a szczególniej mi się trafił koń, któremum później życie był winien, nieoszacowany, cisawy, w siedmiu niespełna leciech, stworzenie, jakiegom drugi raz nigdy nie spotkał, prawdziwy wojskowy, mało nie człowieczego rozumu i serca. Ten mi, mogę powiedzieć, stał się przyjacielem i dobrodziejem; a nie koń był, tylko istne cudo. Gadałem z nim, a rozumiał; puszczałem go za sobą, szedł jak pies; wąchał, całował, myśli zgadywał; głód i chłód, fatygę przecierpiał, ani po nim znać było; a w bitwie nietylko, że się nie uląkł, ale, gdy się rozsierdził, to leciał i drugie konie nieprzyjacielskie gryzł, jakby wiedział swą i rycerską powinność. Mogę to do osobliwszych dzieł Opatrzności nade mną policzyć, jakom tego cisawego dostał; bo, gdyby go ludzie znali, poszedłby był wysoką ceną, żebym się go nie dokupił.
Pojechałem raz z Wilanowa do Warszawy, aby obejrzeć, co się z wozem dzieje i ze szkapami. Po drodzem myślał: jakby się trafił koń pod siodło, nie szkodziłoby. Ledwiem na gospodzie mojej przystanął, bieży znajomy mi żydek do mnie, ciągnie za rękaw i woła, że po nieboszczyku Ptaskim, który zabity był w pojedynku, rzeczy i konie sprzedają. Tknęło mnie... idę. Ludzi było dużo, co oglądali. Wyprowadzają cisawego, a trzeba wiedzieć, że chociaż maść cisawą i piękną miał,