Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dził. Jużeśmy teraz jak starzy znajomi; tę tylko radę, którą waści Tarcza dawał, król powtarza.
Wśród rozmowy nadszedł i królewicz. Więc sam ojciec polecił mnie synowi, który, snąć wiedząc o wczorajszem, śmiejąc się, głową pokiwał. Poczem, ucałowawszy rękę króla i ścisnąwszy kolana, jużem szedł nazad i był jako w domu.
Sit nomen Domini benedictum!
Wczorajsze spotkanie, o którem sam król rozpowiadał wszystkim, rozeszło się było po dworze, i ono mi też bardzo wiele ułatwiło. A że król jakoś serce ku mnie łaskawe okazał, śmiały się też wszystkie twarze. Musiałem mało razy dziesięć tego dnia powtarzać każdemu, jak się to stało, a wszyscy mi z tego prorokowali sukcesy wielkie. Szło już dalej, jak z płatka. Rozgłosiła się przygoda po mieście i omal mnie na ręku nie noszono, dopytując; a jakom ja sam później tę historję słyszał z drugich ust, już jej poznać nie było można, tak ślicznie wyhaftowana. Bo nikt nie wytrzymał, żeby do tego czego nie dodał.
A już się nie żartem brano ku wojnie, bo od księcia Lotaryńskiego i od Lubomirskiego niemal codzień naglące przychodziły wieści, które króla niepokoiły. A chociaż, jakem to teraz lepiej widział, różne wpływy przeszkadzały i starały się odciągnąć króla, zachwiać jego postanowieniem, uważałem też, że, choć dawał mówić, co kto chciał, przy swojem stał jak mur.
Jam tam na dworze niewiele miał do czynienia, bo służby żadnej nie było. Czasem króla list do Warszawy zaniosłem, albo z ustnem poleceniem się przejechałem. Grześ spał, aż boki odlegiwał, bo nie miał też pół dnia co robić.