Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Był krótki spór, czy się konno lub pieszo potykać mamy, ale woleli na szable i piechotą. Wyrwał się najprzód ów Herod na mnie.
Zegrzda, jak stał zboku, powiada do chorążego pod nosem:
A cóżto, my próżnować będziemy? Ja chorążemu służę, jeśli wola i łaska.
I już się miał do szabli.
— Nie mam do waszmości żadnej urazy — odparł chorąży — lecz kielicha i szabli nie odpycham...
Alem ja, posłyszawszy, wszedł między nich.
— Za pozwoleniem. Moglibyście — mówię do Zegrzdy — uczynić chorążego niezdolnym do walki, a toć ja się przecie potykać z nim mam prawo. Zatem prioritas przy mnie.
A pan Florjan, śmiejąc się, zdala woła:
— Nie bądź-no tak skory, a gorąco kąpany! Nie zjesz nas przecie obu; za mało masz gęby; będzie ci, myślę, jednego dosyć, albo i za wiele. Ja cię odprawię, jak należy.
— Wszystko to w bożej mocy — odpowiadam. Jeśli się to stanie, o czem nikt z nas jeszcze nie wie, będzie na szable ichmościom czasu dosyć — ale ja moich praw bronić muszę.
— Słuszna rzecz — rzekł Zegrzda. — Poczekam.
I włożył swój smyczek do futerału.
Dochodzimy tedy z drabem owym na ścieżkę suchą; dobrze miejsce opatrzywszy, dobyliśmy szabel, zrobiłem krzyż przed sobą i wołam:
— Panie Boże żywy! Widziałeś krzywdę moją, bądź sam jej mścicielem! Twym się wyrokom poddaję.