Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pan Florjan przystąpiwszy do mnie, jak jest drab wielki, myślał, że nastraszy, i szepcze:
— Panie Janie, usłuchajcie dobrej rady, bo gorzej być może!
— Jak to waszmość rozumiesz? — spytam.
— Bierz, jako sobie chcesz! — rzekł.
— Na wszystkom gotów — powiadam — tylko znowu mnie waszmość ani jeden, ani drugi strachem nie odsadzicie...
— A kiedy ja, jako starszy brat, waszeci dom nasz wypowiem? — zawołał chorąży.
— Dziwna rzecz — rzekłem, śmiejąc się — żeby kto, pod czyjąć strzechę wlazłszy, swój dom w jego domu wypowiadał.
I począłem, ująwszy się w boki, przedrwiwać.
— Kochanku — przerwie mi Florjan, biorąc za rękę — nie śmiej się, ino słuchaj! Maluczkim jesteś człowieczkiem i nietutejszym; niedawnoś tu między nas wlazł, siedźże cicho!
— Tak uczynię, jak zechcę — rzeknę z fantazją, bo mi już ta ich buta naprzykrzać się zaczynała. — A waszmoście też róbcie, jak się patrzy!
Jęli się tedy zaraz do czapek. Nie wstrzymywałem. Na progu już powiada chorąży:
— Czyś mnie waszmość dobrze zrozumiał?
— Nie — rzeknę; — bo, kto nierozumnie prawi, tego zrozumieć niełatwo.
— Ino nie wyzywaj licha, póki śpi — woła Florjan — bo ja ci bakałarza sprowadzę!...
— Choćby się licho obudziło, to się nie zlęknę — krzyknąłem — a bakałarzowi mogę też dać nauczkę.
Działo się to w samym progu; ano, patrzę ku