Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ży kazałem mu jeszcze dać obrok lepszy i wszystkie szkapy opatrzeć a pokuć, aby w skok były gotowe, jeśliby nas na wyprawę zawołano.
Serce mi uderzyło, alem westchnął, kiedy stanęło mi przed oczami, co tu porzucić przyjdzie.
A no, wola boża. Gdy, tak myśląc, wchodzę do dworu, wpada za mną Grześ, wołając, iż gości widać w ulicy. Obróciłem się, patrzę... konnych dwóch i służby kilkoro prosto wali we wrota. Poznałem starszego brata starościanki i tego Heroda, Florjana, co to nie stąpi, ażeby burdy nie spłatał. Pomyślałem zaraz, iż coś w tem być musi, kiedy ci goście moją strzechę słomianą nawiedzać raczą; bo ostatnim razem, gdym był u nich, kwaśno na mnie spoglądali i jeden mi bryzgał słówkami, ażem kipiał. No, ale gość, to gość, ma swe prawa. Wyszedłem na ganek i słyszę już z sieni, jak Florjan, na kulbace siedząc, krzyczy do Grzesia:
— Jest pan doma?
Wyszedłem: — Czołem — czołem! — Zsiadają z koni ku mnie; proszę, aby je do stajni odesłali, a starościc odpowiada:
— Nie; pojedziemy zaraz dalej, tylko słówko przemówić trzeba...
Proszę ich do środka: jakoś się zawahali, ale przecież chorąży nie pogardził ubogą chatą i wszedł, a za nim p. Florjan. Wprowadziłem ich do pierwszej izby, siedzieć proszę, ale widzę, że szepcą coś do siebie, jakby się naradzali... Kazałem wyrostkowi podać flaszę wódki i przekąskę; oni się przeciągają po drodze, a na mnie prawie ani spojrzą. Myślę sobie: a długoż to tam tego będzie? Wreszcie począłem o tem i o owem, aż chorąży się odzywa: