Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dobre ku pijatyce się miało, wyniosłem się chyłkiem, i o białym już dniu powróciłem do Wólki.
A jak to wszystko w człowieku od chwili zależy! Kiedym w dziedziniec wjeżdżał, jakby inaczej mi się wszystko tu wydawało, taki mnie żal ścisnął, że to porzucić przyjdzie, mało co tknąwszy. A tu tyle do roboty zostawało! Gdziem spojrzał, jeszcze ku mnie wyzierała nędza i bieda: obory przez bydło ze strzech boobjadane, płoty poobalane... tam ściana koślawa, tu kałuża szpetna...
Miałby tu człek, myślało się, i co poczynać i czem się pocieszyć, gdyby na złote jabłko tę miłą, acz małą Wóleczkę przerobił. Ale nie jako Ty, Panie Boże, rozkażesz. Sit nomen Domini benedictum!
Było to, jak dziś pomnę, dnia dziesiątego julii, dzień gorący. Gdziem spojrzał, to mi się omina wojenne nawijały. Z biesiady owej wesołej powróciwszy na zaraniu, nie było się czasu kłaść; słońce wschodziło, trochem się obmył i ruszyłem do gospodarstwa... Tylko ja na próg, patrzę... na samym gościńcu dwa jastrzęby się tłuką, aż z nich pierze leci, a to tak blisko dworu, żem się już chciał strzelby chwycić, aby ich jedną kulą pogodzić; ale, jakoś się rozerwawszy, poleciały. Poszedłem do stajni konie opatrzyć, bo to potrzeba będzie i pod siebie ze dwa, i pod pocztowych, i pod wozik niezgorszych, aby na wypadek postrzelenia lub zdechu wyprząc można pod kulbakę. Siwy mój, którego chowałem nietkniętym, aby sobie dobrze wypoczął i boki wypełnił — a stał dawno chmurny, z głową zwieszoną — kiedym przemówił do niego, począł rżeć i nogą kopać, aż się rwąc do mnie... Więc w ekspektatywie podró-