Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Stąd zaprosiłem ich do siebie, dobrze zaopatrzywszy piwnice, abym szlachcie nie wydal się podlejszym od tych senatorów. Wystąpiłem tak, że do dziś dnia o tem jeszcze na Podlasiu fama chodzi. Kosztowało mnie ono spóźnione wesele omal nie tysiąc czerwonych złotych, bo trwało dni dziesięć, a caluteńka szlachta okoliczna, aż do najuboższej, była zaproszona i traktowana, co gardło strzymało. Szczęściem, że to było w lecie, a stodoły jeszcze próżne, bo na ten traktament miejsca we dworze nie stało.
Zabawili się więc jedni z nami w starym budynku, drudzy w stodole wielkiej, sośniną ubranej na podziw pięknie, inni w podwórzu, pod lipami. Szlachta mnie na ręku nosiła.
Mogę się i tem pochwalić, że, mimo natłoku ludzi i trunków dostatku, ani jednej zwady nie było, oprócz, że tam Biesowi któryś guza rękojeścią na czole wycisnął; aleśmy ich zgodzili zaraz i spoili do niepamięci.
Izbę jadalną we dworze takem przystroił w kilimy i kobierce tureckie, w rzędy, szable, zbroje, łuki i kołczany, zdobyte i pokupowane, iż się wydziwić i odchwalić nie mogli.
Sit nomen Domini benedictum.

(Reszty brak w rękopisie).
KONIEC.