Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nic — rzecze — nic, gałąź mnie drasnęła.
Ale nie była to gałąź, tylko niecnotliwa kula braterska, która jej ramię śliczne odarła; szczęście, że się oślizgnęła tylko i nie weszła w ciało, ani tknęła kości.
Wnet-em się rzucił obwiązywać, ale mężnie to zniosła, uśmiechając się, jak żołnierz, aż mi łzy z oczu ciekły. Szukam potem Grabowskiego, a ten pod drzewem siedzi i drudzy mu gębę zawiązują. Szpetnie był pocięty. Mnie też parę razy skubnęli, ale to tam skóry nie przeszło.
Mieliśmy jeszcze kilku rannych, wszystkich jednak nie strasznie. Gdy trwoga ta przeminęła, rozglądając się, słyszymy; stęka coś za krzakiem z przeciwnej strony. Poszliśmy tam: leżał szlachcic nałęczowski, zwany Burakiem, fatalnie raniony. Nie dałem mu krzywdy robić, choć mu się za niepoczciwą napaść należały płazy, ale go i tak Pan Bóg pokarał, bo skórę na policzku miał zupełnie obciętą i obwisłą, aż z jednej strony szczękę i zęby widać było. Kazałem go obwiązać, ale wybadać nie było można, bo wcale gadać nie mógł, ino krwią pluł raz wraz, płakał i jęczał. Mimo gniewu słusznego, byłbym go wziął na którego konia do najbliższej karczmy, aleśmy byli bardzo objuczeni. Powlókł się więc pieszo.
Po tem spotkaniu nieszczęśliwem, pośpieszyliśmy do miasteczka, dla samej Helusi, która, mimo męstwa okazanego, bardzo była zmęczona. Ale i koniom się dały we znaki tarapaty. Nadciągnęliśmy do gospody już nocą.
To była moja ostatnia z Nałęczami rozprawa, a gdy dziś ją przypomnę, nie wiem, jakeśmy po-