Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

krzaków się przyparli, Helusię wziąwszy za siebie, i frontem do obudwóch kupek stanęliśmy. Uciekać — ani było można, ani uczciwie. Chciał mnie i ją Grabowski namówić, abyśmy w las uchodzili, gdy oni z nimi zabawiać się będą; ale i ja i ona odmówiliśmy. Daliśmy sobie słowo nie strzelać, pókiby na białą broń szli.
Upłynęło może tyle czasu, ile jedna Zdrowaśka; patrzę: sadzą na nas z szablami. Już dalej dobrze nie wiem, co się działo, bo się poczęła taka siekanina o mroku zawzięta, że aż skry się z szabel sypały. To tylko pamiętam, żem ręki nie żałował, ale, mimo liczby, nie przemogli nas. Byliśmy ztyłu osłonieni gąszczą nieprzystępną, a konie ustawiwszy dokoła, aniśmy się dali ukąsić. Co natrą na nas, to ich tak przyjmiemy, że muszą się cofać. Grabowski Nałęcza zaraz w początkach płatnął po gębie; ja Biesowi-m czapkę przerąbał i troszkę skóry na łysinie; inni też nie próżnowali. Gwar, krzyk, aż słyszę: pada strzał, i zaraz po nim jęk. Poznałem głos Helusi. Nie śmiałem się obejrzeć, ale mnie wściekłość porwała straszna. Sunę się z rzędu i rąbię. Jużem oślepł — i nie wiem kogo i jak.
Było chwilę zamieszanie; z naszych jeden padł z konia, z ich strony kilku uciekło, a dwóch się zwaliło, i zmiękli zaraz: w konie i w nogi. Aniśmy się opatrzyli, jak ich nie stało, a gonić nie było potrzeby.
Dopierom się obejrzał ku Helusi, i, zobaczywszy ją na koniu siedzącą a zdrową, jak mi się zdało, Pan Bogu podziękował. Ale, gdy się zbliżam o mroku, patrzę, na twarzy krew. Krzyknąłem:
— Co to jest?