Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ło, strzelili... aż i huk wyraźny... No, więc coś jest... Ale, kto tam wygrał, niewiadomo.
Jużeśmy aż za wrota powyłazili; czekamy tylko. Upłynęło pół godziny, może i więcej. Sprzykrzyło się darmo wyglądać; we wsi cicho.
— Niewiadomo, co tam było — mówię Zegrzdy — chodźmy się ogrzać do izby!
Wtem szlachcic przypada do mnie:
— Patrzajcie! Patrzajcie!
Spojrzeliśmy na groblę. Kaduk wie, co tam takiego, zrozumieć trudno. Od karczmy szereg świateł, jakby pogrzebowych, pozapalane smolne łuczywa, czy co, ciągnie na groblę ku nam. Stoimy, patrzymy: nieprzyjaciel, czy odsiecz, nie odgadujemy.
Kiedy się zbliżyli do mostu, słyszę głos; przez kułaki Grabowski woła o przeprawę. Skoczyliśmy ku niemu, ja, Zegrzda i ilu nas było...
Zbliżywszy się pod most, patrzę: a oto czysta komedja. Grabowski na beczce ogromnej, beczka na wozie, parą wołów ciągnionym, dalej wóz drugi, trzeci, czwarty, a około nich szlachty ćma z pochodniami, niektórzy z szynkami na kijach, inni z kiełbasami na szyi, ostatni po parę bułek pod pachami... i wszyscy chórem śpiewają jakąś pieśń żołnierską, podpili widać... Kiedy lepiej się przyglądam, widzę: Grabowski z głową związaną, u drugiego ręka na chuście, trzeci o kiju się wlecze, stękając.
Most połataliśmy naprędce, jak było można. Rzucam się ku Grabowskiemu, aby go ściskać, a ten mi woła zdala:
— Dobra nasza! Górą Jastrzębce! Nałęczem sobie Nałęcze rany obwiązują!