Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Z południa poszedł opatrywać położenie, raz i drugi wały przebiegł, każdy kąt opatrzył, ano, nic nowego. Z tamtej strony grobli położyli się obozem i leżą. Nadchodzi wieczór, nic; przyszła noc, ani słuchu... Ale nam już zasnąć trudno... Jakoś u naszej załogi poczęło serce mdleć z tego wyczekiwania i nudy. Byliby się bili w pierwszej chwili jak najlepiej; ano, tem staniem przepadli.
Zarazem postrzegł, że drudzy się już radzi byli wysunąć. Nocą jeden szlachcic przelazł przez częstokół i cichaczem groblą drapnął, myśląc, że się przekradnie. Z północka robi się larum za groblą, krzyk... Wszyscyśmy się zerwali na nogi. Widzimy, że Bykowskiego brak, i dorozumieliśmy się, co zaszło. Czekamy, co będzie. Aż, tak w godzinę niemal, Bykowski, zawstydzony, że dezerterował, powraca. Czekaliśmy nań już u wrót; otwarto mu furtkę.
Wsiądzie na niego Grabowski:
— A, ty tam taki, owaki! A czy ci nie wstyd?
— Daj mi pan pokój — odpowiada szlachcic. — Pójść się z szablą wyrąbać, tom gotów; ale tu siedzieć zamkniętemu, jak w więzieniu, a jeszcze, jak rychło przyjdzie, o głodzie, nie mogę, i dużo naszych nie będzie mogło. Dorna żona chora, gospodarstwo, bieda; ja tu nie wytrzymam. Widzicie, panowie, że mnie Nałęczowscy puścili, a wiecie z czem? Oto, żebym wam powiedział, iż stąd nie pójdą, aż wezmą panią i sprawcę, choćby tu i pół roku stać mieli...
Grabowski począł się śmiać, ale nam było nie do śmiechu. Wziął mnie za rękę i szepcze:
— Bądź spokojny, znajdzie się na to rada!