Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

brać nie chcieli, ruszyliśmy dalej do Surowina. Pchnąłem tylko Grzesia do Wólki, aby stamtąd co potrzebniejszy sprzęt zaraz nam przywieziono. Żeśmy się napadu spodziewać musieli, kazałem strzelb i amunicji nabrać, ileby się znalazło. Grabowski, Zegrzda i sześciu szlachty nam towarzyszyli. O weselu nie było co myśleć, bo mnie o życie szło a mojej pani i dobrodziejki bezpieczeństwo. Szczęściem, noc była pogodna i jasna, i konie nakarmione; więc, prawie bez wytchnienia, manowcami zrobiliśmy mil pięć, a nadedniem stanęliśmy na surowińskiej grobli, gdzieśmy już byli bezpieczni.
I szczęście to wielkie, żeśmy nie pojechali do Wólki, a o Surowinie cale zamilczeli przed ludźmi; bo chłopak Nałęczów, który z końmi od wody powracał, kiedy się ta historja odbywała, jak siedział oklep na koniu, tak drapnął i nie oparł się aż na dziedzińcu w domu, donosząc, że pannę starościankę porwano i do kościoła poprowadzono że ludzie pobrani, a Bies zamordowany.
Rzucili się panowie Nałęcze natychmiast, rozdzieliwszy na dwa oddziały, jeden z piętnaście koni na miasteczko, drugi we dwadzieścia kilka na Wólkę, gdzie, mnie nie znalazłszy, tylko ludzi poprzestraszali. Grzesia, szczęściem, jeszcze nie było, bo pod bizunami byłby im moje schronienie wyśpiewał.
Co tam było z Biesem, gdy go związanego, z zakneblowaną gębą znaleźli leżącego w alkierzu, z którego stróże oknem pouciekali; jakie wymyślania i odgróżki na księdza, co wrzawy i hałasu, ludzie potem nie mogli się przez pół roku naopowiadać.