Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ła, pewnie nie inaczej niż po nabożeństwie, zatem nie tak rano; Grabowski twierdził, iż Bies, ze strachu, aby wpobliżu wielkiego miasta nie nocować, gdzie się zwykły łotry włóczyć, wyruszy dodnia. Woleliśmy wieczór niż południe do tej sprawy, bo gospoda stała pośrodku mieściny, w rynku; na tumult zbiegliby się ludzie: krzyk, hałas, i rzecz niemiła być na oczach motłochu, gdzie o kobietę chodzi. Ale, bądź co bądź, musieliśmy tu na nich czatować i rychło jechać.
Nazajutrz wszyscyśmy byli w pogotowiu. Szlachta pojedyńczo powymykiwała się przodem i miała stać po żydowskich domach w rynku, nie razem, a na dany sygnał, trzykrotne huknięcie, zbiec się ku nam. Warty poszły gościńcem na wyznaczone miejsce; my pojechaliśmy do dworu, do dzierżawcy; Grabowski osobno do księdza.
Szczęściem sanna była doskonała, śniegu przysypało w polu, koniśmy nie żałowali i o zachodzie słońca stanęliśmy w Zahorzanach.
Pierwsza rzecz: posłałem do gospody, pytać, czy przejeżdżali? Żyd wymienił podróżnych, jacy tam stali od dni kilku, ale o starościance nie wiedział. Znał konie i ludzi, byłby ich poznał i pamiętał.
Dobra tedy nasza. Rozgościliśmy się u dzierżawcy, a był szlachcic serdeczny i gościnny na podziw. To też, choć ogromnie zarabiał, nic nie zebrał. Będąc w przyjaźni z Grabowskim, a z Zegrzdą w koligacji, nie znalazł dla nas miejsca, tak ugościć pragnął. Nic mu się nie mówiło, o co idzie, chociaż musiał czegoś się domyślać.
Przenocowaliśmy u niego. Grabowski z pro-