Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rodzonegobym ojca nie opłakiwał więcej, i, jak rodzonego, chowałem, sam mu ostatnią oddając posługę i ostatnie pożegnania słowo wyrzekłszy, choć publicznie mówić niebardzom lubiał, drugim to zostawiając.
Było u nas zawsze na to ochotnika dosyć, alem się ja nie kochał w oracjach, które cudze pióro pisze i za butel wina się z pod rewerendy dobywa, albo z księgi kędyś wyłata. Nie smakowali też może w mojej pogrzebowej mowie przytomni, bom się na koncepta nie sadził i od serca tylko przyjaciela pożegnał.
Spłakany, wróciłem do domu, gdzie mi teraz było samotniej, niż kiedy. Zarazem też pojechał do podczaszyny, bo mi dała znać, że się ma ze mną rozmówić. A że dni parę ubiegło, nim się na zawołanie stawiłem, z rana się oznajmiłem, że tego dnia u niej będę, czy nie przeszkodzę. Były bowiem u niej takie nabożeństwa i aniwersarze, że nikogo nie przyjmowała. W godzinę wiedzieć mi dała, że czeka na piątkowy kapuśniak.
Przybyłem bardzo smutny, bom tego poczciwego przyjaciela na sercu miał jeszcze utraconego. Spostrzegła to staruszka, a kazała mi sobie opowiadać o wszystkiem, o Ryżawce, o Jaworowie, o starostwie nad Bugiem i t. p. Gdy mi winszowała, rzekłem:
— Pani dobrodziejko! Wszystkobym to oddał z dodatkiem, byle pragnienia serca mojego do skutku Bóg doprowadzić raczył.
Ona mi na to:
— Mości starosto, nie razem Kraków zbudowany. Czekajcie, i to przyjść może.
Siedliśmy do stołu, i już się obiad kończył, gdy