Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

domagał. Ci winszują także, ale zpodełba na mnie patrzą. Ja nic.
Tymczasem i król był z owej ciężkiej wyprawy swej do Jaworowa, jak mi mówiono, powrócił. Mnie noga wydobrzała, żem już o kijku tylko mógł chodzić, a starościanka nie wracała. Postanowiłem więc pojechać i pokłonić się królowi jegomości. Dictum, factum. Zima była tego roku dobra, i sanna się ugruntowała doskonale; wziąwszy tedy wozik na płozy, ruszyłem, zdawszy gospodarstwo na pana Jacka.
Nie miałem w drodze żadnego wypadku, prócz, że mi kilimek turecki, bardzo ładny, na noclegu skradziono z winy Grzesia, który miał sen twardy.
Przybywszy do Jaworowa, a zobaczywszy tylu znajomych i przyjaciół, aż się dusza rozweseliła. Choć mi było smutno w sercu, musiało się to rozejść.
Nazajutrz rano poszedłem do króla, który już o mnie wiedział. Jak ujrzał, położył mi obie ręce na ramionach i mówi:
— A co, panie Mroczek, wszyscyśmy to dobrze pono wyszli na wiedeńskiej! Gdyby nie to, że się ratowało Krzyż Pański, przychodziłoby żałować, żeśmy się tak w pomoc Niemiaszkom śpieszyli. Hej! hej! mospanie, waćpan cięty, ja okiereszowany, ludzi tylu zacnych głowami nałożyło... A toż nas potem zbywali się, jak nieprzyjaciół, i pomagali Turkom nas niszczyć. Ale, co się stało, to dla imienia chrześcijańskiego i dosyć... Cóż wasze?
Ja dopiero, ścisnąwszy kolana pańskie, począłem o swej biedzie. Król się odwrócił do stołu i począł w papierach szukać.