Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie zapomni, iż mi życie winien; jak pragnie, abym mu przyjacielem dozgonnym był; w jak trudnem z familją jest położeniu, i że resztę czasowiby zostawić potrzeba.
Domyślałem się, czyja to była sprawa, i że mnie tu sprzedano; alem słowa nie pisnął, ani żalu po sobie nie okazał. Postrzegłszy, jako z tej wielkiej przyjaźni zeszliśmy odrazu na inne pole, postanowiłem wcale się nie upokarzać i nie modlić: co Bóg da, to da...
I tak rozstaliśmy się. Kiedy już Nałącz odchodził, rzeknę mu:
— Bywajcież mi zdrowi, bo dodnia dalej ruszę...
— Ale co się tak śpieszycie? — wybąknął.
— Komu w drogę, temu czas — powiedziałem. — Jużbym też spocząć rad.
Dopiero gdy odszedł, buchnęło ze mnie żalem i gniewem, i, jeślibym tak starym nie był, pewniebym płakał; ale, Bogu utrapienie ofiarując, zacisnąłem usta, postanowiwszy o pierwszym brzasku gospodę opuścić. Przywołałem Grzesia: zdziwił się, ale mu gadać nie dałem, tylko rzekłem, aby mi na zaraniu było wszystko gotowe. Samem się i spać nie kładł, tylko przesiedziałem pod oknem. Około trzeciej z północy zszedłem, aby koniom obroku dano, ale już znalazłem chłopca na nogach.
Słonce wschodziło, gdy wóz mój na progu stuknął i miałem wyruszyć; aż dziewczyna zgóry zbiega i hamuje, prosząc od chorążyny, abym chwilę tylko poczekał, bo się pożegnać chce koniecznie. Trzeba wiedzieć, że to Greczynka w ciągu podróży naszej i w Krakowie bardzo na mnie łaskawa była, okazując mi przyjaźń wielką. Wyu-