Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dzie kto z chorą szkapą, zaplugawi miejsce, to potem ani się opatrzysz, jak biedy napytasz.
Wracając od stajni, słyszę głosy w izbie rozlegające się: gadają żywo bardzo; ale, gdy ja na próg, umilkli. Nie zważałem na to. Bies począł o wyprawę pytać, a o domu rozpowiadać. Chorąży po miód posłał, i dalej już o wiedeńskiej potrzebie, a o nas nic. Myślę sobie: „Jeszcze lepiej!“ Gdyśmy się nagadali, Nałęcz za czapkę wziął i razem z Biesem wyszedł. Nie pytałem, gdzie i poco.
W dobrą godzinę wrócił, ale mocno zadumany. Przypadłem do niego i pytam, co słychać, jakie wieści z domu, alem go znalazł milczącym. Wykręcał mi się tem i owem, ale między nami jakby kto mur postawił; jużeśmy nie ci byli, co wczoraj. Bies swoje zrobił...
Poczułem, że coś jest, nie domyślając się wszakże, coby to być mogło. Zajechałem z jednej, z drugiej strony, względem powrotu braci; widzę, mydli chorąży, plącze się, odpowiada mi trzy po trzy. Dałem tedy pokój...
Kiedyśmy już mieli iść spać, zszedł do mnie na dół i, usiadłszy przy oknie, rzecze;
— Dobrzebyście zrobili, panie Janie, żebyście jechali przodem do domu sami, a ja za wami podążę. A no, nie przystało jakoś razem nam się tam jawić. Ja tu muszę pobyć, a potem...
Jużem mu więcej mówić nie dał. Zmiarkowałem, iż jest coś; a że nikomu i za nic narzucać się nie zwykłem, tknęło mnie to i odpowiedziałem zaraz:
— Jutro jadę.
Zmiarkowałem, iż go to zabolało, gdy urazy się domyślił. Począł do mnie czule: jako nigdy