Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

między namiotami, tak, że dosyć w głąb między nie widać było; a że wprost przed oczyma leżała, snuł się tam wzrok mimowoli. Jednym razem patrzę, leci ulica postać jakaś, ręce w górę, jak na Rawiczu pannę malują, szaty za nią, jak skrzydła, i tuż dwu ludzi ją ściga! Nie byłbym już szlachcicem i rycerzem, gdyby na widok niewiasty, choćby poganki, w takim ucisku, krew we mnie nie zawrzała. Nie zważając na ranę, nie myśląc, co czynię, rzuciłem się z wozu. Pod ręką miałem muszkiet nabity. Wyrwałem się kroków kilka: ta prosto ku mnie leci, i nie wiem, co się stało, u nóg moich padła zemdlona. Wtedy wrzasnąłem na ścigających takim głosem, podniosłszy muszkiet, że ich w ziemię wryło. Chcieli zrazu pójść ze mną w zapasy, ale jeden z nich mnie znał, nie wiedział, żem ranny, więc poszeptali z sobą coś i znikli.
Tum ja dopiero został z tą niewiastą sam jeden; rób teraz, co chcesz: leży, jak martwa, a tu, ani wody, ani lekarstwa, ani zresztą wiadomości, co z omdlałymi czynią, by ich do życia przywrócić.
Zbliżyłem się i przykląkłem. Padła była nawznak. Przypatrzyć się mogłem, że była to niewiasta osobliwszej piękności, młoda jeszcze bardzo, dziecko prawie, a strojna, jak na wesele. Na szyi sznurów pereł kilkanaście, na rękach, na głowie diamentowe spięcia, pas też szafirami i diamentami sadzony. Domyśliłem się zaraz, iż być musiała albo wezyra, lub którego z synów jego żoną. Ale co tu z nią począć? Miałem we flaszce trochę wina. Pomoczyłem jej skronie i to pomogło, że powoli do zmysłów przychodzić zaczęła. Ale z tego strachu, żalu, przerażenia zdawało się,