Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w drodze się od niewygód zaogniła mocno, jako też innym, i mięso psuć się poczęło, bo nie umieli koło tego chodzić. Musieliśmy tedy o sobie myśleć.
Napisawszy do pana Jacka, jakom żyw i co się tu ze mną dzieje, zażywałem wczasu, o ile choroba pozwalała. Mogę też powiedzieć, że od przyjazdu do Krakowa gęba się i drzwi nie zamykały. Procesją szli do mnie i znajomi i nieznajomi, rozpytując, bo naówczas mało co jeszcze wiedzieli o wyprawie naszej a zwycięstwie. Bałamuctw się też i srogiego łgarstwa namnożyło, tak, że, ktoby był wszystkiemu wierzył, w głowieby mu się zawróciło. Tryumfowano po kościołach, odprawowano nabożeństwa, dziękowano Bogu, a cześć dla króla, bohatera naszego, prawie półświętym go uczyniła. Było i żałoby niemało, bo się nią każdy tryumf opłacić musi: ale na onych pogrzebach i egzekwjach laury na trumnach kładziono; rycerzowi chrześcijańskiemu za wiarę paść szczęściem było i ozdobą. Przez Kraków podówczas w szyku ciągnęło zło i dobro, owe ciała zabitych i wozy z łupy, wieści zwycięskie i postrachy głuche, bohaterowie okaleczeni i tchórze, co od boju uciekali; tak samo prawda i fałsze z nietoperzemi skrzydły.
Nie będę opisywał, jakom tu przeleżał i przemęczył się a czas spędził, boby niemal każdy dzień potrzeba było notować, i owe gazety, które od wojsk dochodziły, zwłaszcza po bitwie pod Parkanami, gdzie król mało życia nie postradał, a drudzy też go już za zabitego głosili. Wszelako Bóg strzegł jakoś od tak wielkiego nieszczęścia. Dostałem listy od pana Jacka, ale te mnie nie dźwignęły z pościeli, i owszem, na czas smutkiem