Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kiej chorągwi, wpadł do mnie, trzymając w ręku pas, cały sadzony kamieniami białemi, nie naszym obyczajem zrobiony, ale dosyć kształtny. Jemu, jako i mnie zdało się, iż szkła to były krzyształy, foremnie rzezane; a do czego taki pas miał służyć, trudno było odgadnąć. Powiada, że chce sprzedać. Zrazum i kupować nie myślał; potem, gdy się napierał, rzekłem sobie w duchu, że dla osobliwości podczaszynie go zawiozę w podarku. Dałem tedy kilka talarów onemu drabowi, a pas kazałem rzucić do skrzyni i więcej o tem nie myślałem. Dopiero nierychło, gdy po obozie różne rzeczy rozpowiadano, mówi mi Śląski o pasach diamentami sadzonych, których wiele znajdowano w namiotach, że ich kilka król kupił. Ja mu na to;
— A to może i mój też diamentami sadzony.
— Gdzie? Pokaż!
Dobyliśmy — ano w istocie się okazało, że, choć diamenty nie były najpiękniejsze, przecie nie co innego, tylko one. Co siodeł bogatych, makat, sukna, materyj, broni i różnych osobliwości nabrano, wyliczyć niepodobna.
Czułem się mimo rany tak nieźle, żem mógł pomyśleć, co dalej czynić z sobą. Bo długo tam w tym namiocie pozostać nie było można: król dalej w pogoń za Turkami chciał iść, a na łasce Niemców nawet rannych nie można było zostawić, taka zaraz po tej wiktorji okazała się niechęć i zazdrość, żeśmy im z przed nosa zwycięstwo wzięli. One dawniejsze czułości dla nas, grzeczności, zalecania, mało nie tej samej godziny zmieniły się w zawiść i otwartą nieprzyjaźń. Ile król na tem ucierpiał, nie tu pisać. Następnego ranka (to jest zaraz po zwycięstwie) wybrał się, jak mi powiada-