Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mi kto ukropu nalał do buta. Zdziwiłem się, co tam piecze; dopieroż spojrzę, a but pełen krwi i leje się już przez wierzch. W tem zamieszaniu płatnął mnie ktoś w udo tak szpetnie, i nie poczułem wcale aż do tej pory.
Więc stanąłem, myśląc co począć. Jeszcze nie osłabłem, ale mi w oczach coś latać poczęło, jakby obłok biały się przesunął. Drganie tylko pod sobą konia czuję i tyle. Potem sunę się z siodła, chwytam i utrzymać się nie mogę — siły pas. Mruknąłem tylko: „W ręce Twoje, Panie, oddaję ducha mego“, i przytomność postradałem.
Była już noc, kiedym oczy otworzył i zmysły odzyskał, budząc się, jakby ze snu. Zaraz uczułem boleść wielką w udzie, jakby mi kto całą nogę skrępował. Obracani oczy — słabo coś świeci; macam wokoło — leżę, jakby na pościeli czy na wojłokach.
— Jest tam kto? — pytam.
Aż głos słyszę Grzesia:
— Jam tutaj.
— Chwałaż Ci, Panie! A co się tam dzieje?
— Nic, wszystko dobrze, panie — rzecze. — Pan Bóg dał wielkie zwycięstwo, takie, jakiego jeszcze oko ludzkie nie widziało i pamięć najstarszych ludzi nie przypomni. Obozujemy już na tureckich namiotach, a król nasz i pan tak wyrósł przez dzisiejszy dzień, że mu już ludzie ledwie do nogi dostają, a chwalą, całują, a wielbią, a na rękach noszą, boć to wszystko jego jest dzieło.
— Chwała niech będzie Panu — rzekłem — a cóż ze mną? Czemu tu leżę? Co się z koniem stało?
— Oj — zawołał Grześ — toście też podobno