Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik Mroczka.pdf/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ra podniósłszy; ja też nań. Płatnę go raz, tylko świsło w powietrzu, nic... zgiął się tak na siodle i położył, jakby go na szkapie nie było; aż znienacka pochwyci się, podniósłszy, i przyskoczy do mnie wraz z koniem, gdym wcale nie był gotów.
Tylkom się przygiął, myśląc sobie: „Tu mi dopiero koniec!“ Aż Pylades ze mną przeciw niemu kiedy nie chluśnie, potem pyskiem za gardło poganina, który się podał nieco, i ścisnął go tak, że mu szabla z rąk na ziemię wypadła, umarłemu. Tak mnie to poczciwe, rozumne zwierzę od niezawodnej śmierci salwowało swojem męstwem i roztropnością. Nie było czasu koło trupa chodzić, choć wydał mi się jakiś znaczny komendant, tylkom trochę zlazł, by mu żeber pomacać; ano niedarmo, bo za pazuchą kiesę napytałem dobrą, i zegarek złoty, wielki, jak rzepa. Tom tylko wziął, — siadłem na koń i dalejże znów, choć miałem przykazanie, wydawszy ordynans, powracać zaraz; ale już, pot poczuwszy, głowę straciłem. Puszczę się raz jeszcze w tłum; natyka mi się właśnie Nałęcz, jakby mnie Opatrzność dla niego zesłała: z ręki mu krew chlusta, a bije się ostatkiem sił. Bryzgnęło na mnie krwią, aż mało mi oczu nie zalało, i całą twarz miałem umazaną. Dwóch Turków na nim siedziało, a bronił się im, nie było co rzec, bardzo rycersko. Wtedy ja, choć niebardzo miłemu, ale bratu mojej panny, na odsiecz wedle powinności chrześcijańskiej pośpieszyłem. W samą porę, bo słabł od utraty krwi. Z boku z Pyladesem przyskoczyłem, i jednego z pogan poczęstowałem tak pięknie zaraz, że się mi aż do ziemi pokłonił. Nie czekając więc, przesadziwszy trupa, szedłem na drugiego i płatnąłem w ramię; Nałęcz