Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 01.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ślicznem marzeniem, a małżeństwo rzeczywistością, po co się budzić, gdy się śni o szczęściu...
— Ja wracam do p. Juliana.
— A! ma imię Julian? Giuglio, ładne imię...
Popatrzała śmiejąc się na łysinę Margockiego zręcznie na pół tupecikiem przysłonioną.
Plenipotent podniół się, westchnął mocno, Włoszka roześmiała się, wstała od fortepianu i poszła do hrabinej. — Margocki był pewien, że bardzo zręcznie rzucił zapałkę na prochy.
Hrabia, rzekł w duchu, urażony tego roku będzie się trzymał zdala aby ją ukarać za to, że go ocenić nie umiała, ja rezygnuję, abdykuję i zwracam się ku pannie Zofii — pozostaje pannie Caricie Julian... a że ona nie wytrzyma by oczyma kogoś nie paliła... padnie ofiarą... Zatarł ręce.
W kilka dni hrabina kazała Margockiemu prosić na herbatę wszystkich z folwarku i z probostwa.
Dla wielu co się wymówić od tych odwiedzin nie mogli, było to straszne utrapienie. Naprzód ks. Kanonik do nowej sutanny i urzędowego stroju nie był nawykły i chodził w nim jak w pożyczanym, a towarzystwo pałacowe nie było mu też do serca. Siostra jego, choć bardzo by mogła w najwykwintniejszym salonie znaleść się wedle jego obyczajow, bo odebrała wychowanie bardzo świetne i świat ten nie był jej obcy — nie pokazywała się od dawna między ludźmi, nie mając się ani w co ubrać, ani humoru swobodą wymaganiom towarzyskim odpowiedzieć. Ona więc po prostu podziękowała za zaszczyt i kazała przeprosić. Julian musiał pójść, a choć jego garderoba w dość studenckim była stanie, jakoś ją z biedą potrafił dopełnić.