Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pałac i folwark 01.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Otóż jest nowina i dla nas bardzo ważna — odezwał się Ostójski — pani hrabina z Paryża przybywa na parę podobno miesięcy do nas... Mówią, że i młody hrabia zjedzie... Ożywi się nasz dwór... który stoi pustkami...
— Ale, ale! pustkami — zaoponował Kanonik, a pan Margocki?
— No, tak aleśmy się z nim obyli — rzekł Ostójski — i zawsze to nie to, co hrabina... która lubi zabawy, towarzystwo... Gości będziemy mieli.
— A co nam po nich — mówił Kanonik...
— Przepraszam, mnie to bawi — zawołała Zosia — z mojego okna prosto widok na gościniec do pałacu... Jak to wszystko paradnie jedzie, z biczów palą, karety i kocze się toczą, trąbki pocztowe grają... A te liberye!
— W istocie, Zosiunia ma słuszność — dodała panna Klara — te splendory są rozkoszą dla oka znużonego jednostajnością i monotonią wioski... a nie małą dla nas rozrywką...
— Jeśli młody hrabia przyjedzie — dorzuciła Zosia — jeszcze ładniej, bo występują konno, często cała kawalkata, amazonki, dżokeje w kurtkach ponsowych... Raz nawet gdy jechali na lisy, widziałam pana Margockiego we fraku ponsowym... a! jakiż był doskonały!..
Zaczęła się śmiać.
— Proszęż cię Zosiu — zgorszona odezwała się panna Klara — w tem niema nic śmiesznego, jest to zwyczaj łowców angielskich, iż przywdziewają ten strój powabny dla oka i odróżniający ich od pospolitego gminu...