Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 115 —

Z wielką niechęcią Cazita posłuchała. Konrad posłał jej dawne dziewicze łóżeczko; zaklinała się, że spać nie może i nie będzie, ale w końcu dała się namówić posłuszna. Zaledwie głowa jej spoczęła na poduszkach, oczy znużone zamykać się poczęły. Ciotka skinęła na Konrada i wynieśli się na dół po cichu.
— Słuchaj — szepnęła zszedłszy Anunziata, załamując ręce — słuchaj! — Tu płacz jej przerwał mowę. — Ty nic nie wiesz... jest wielkie nieszczęście... a! czekałam na was nie wiedząc co począć, a pisać nie śmiejąc, aby list nie wpadł w jej ręce. Stary poczciwy Zeno nie żyje...
Tu zaczęła znów łkać i płakać, a Konrad osłupiały sam, bojąc się o to, żeby na górze płaczu jej gwałtownego nie usłyszała Cazita, jął ją hamować.
— Chodźmy ztąd, powiecie mi wszystko...
Wyszli razem na brzeg morza, stanęli za murem tak, aby z okna widzieć ich nie było można. Konrad obawiał się nawet, ażeby Cazita nie wyjrzała i nie poznała po załamanych rękach i płaczu Anunziaty, że coś strasznego przed nią tajono.
— Jakże? kiedyż się to stało? — zapytał.
— A już parę miesięcy temu jak otrzymałam wiadomość okropną, że jeden tylko z jego majtków ocalał... Okręt rozbił się w czasie burzy o skały, a biedny Padre Antonio! nic nie pozostało z niego! nic! Trupa kapitana widziano jak pływał na morzu... ale zginęło nawet ciało bez chrześcijańskiego pogrzebu! Co tylko miałam, oddałam na msze za jego duszę. On zawsze mówił, przepowiadał, że tak zginąć musi: »Nie leżeć mi w ziemi święconej, ale zginąć na dnie morza.« Padre Antonio!... Już go nie zobaczą oczy nasze... nigdy! nigdy! a z nim cały nasz majątek! Zeno był dużo winien ludziom, którzy mieli w nim zaufanie. Ostatniemi czasy począł na swoją rękę handlować i przestał cudzy towar przewozić... Wszystko pochłonęło to nieszczęsne morze, a długi tylko pozostały na tym domku. Zabiorą go nam za długi, zabiorą...
— Nie mówmy o tem, przerwał Konrad, da się dom może ocalić, zapłacę ja; ale jak powiemy o tem Cazicie?... jak ona to przeniesie?... Jesteścież pewni, że Zeno zginął? Może go gdzie u brzegu uratowano, może chory leży?... Ileż to było takich wypadków, że po latach już, za zmarłych miani, wracali marynarze do domu, gdy ich już opłakała rodzina?... Czy zginął pewnie?
— Ale przecięż nie kłamałby stary Todo, który ocalał, wrócił i najmuje się już teraz tylko do cudzych gondoli, wożąc po kanale... Zobaczycie go sami, stoi obdarty biedaczysko przy