Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Półdjablę weneckie.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 103 —

Wenecjanka po kilku dniach pobytu w Robninie, trochę się już z nim i krajem oswoić musiała; ale zawsze jeszcze było to obce i nieswoje; czuła, że tu potrafi tylko tęsknić. Wieczorami przywiezione z sobą widoki Wenecji rozrzucała po stoliku, i jak dziecko bawiła się temi obrazkami, przypominając Konradowi, gdzie z nim byli razem, opowiadając co tam niegdyś widziała i słyszała. Wesoło zaczynała się powieść, ale głos się powoli zniżał, i w końcu łza ukrywana padła na kochaną kartę przypominającą Venezia la Bella. Teraz też ona jeszcze świetniejszą, cudowniejszą wydawała się wygnance zbolałej. Leciała do niej myślą, sercem, szukała ojca po morzach dalekich, ciotki na Lido osamotnionej, nawet tych, których nie kochała dawniej: Antonia i Giulii.
Konrad zaledwie przybywszy do domu, napisał zaraz do siostry i brata, zapraszając ich do Robnina; dalsza też rodzina i powinowaci ciekawi byli poznać cudzoziemkę, do której za wczasu mieli urazę, że im niespodzianie serce brata schwyciła.
Nie znając jej, wszyscy byli po trosze uprzedzeni przeciwko tej obcej, co im się pod strzechę wkradła, a trochę podszeptywała szlachecka dumka przeciwko może nieszlachciance, a pewnie ubogiej dziewczynie. Anna, siostra Konrada, nieumiejąca po włosku, Bolesław umiejący niedobrze i niewiele, kłopotali się za wczasu rozmową. Zapomnieli, że sami pochodzili także od przybysza, wrośli już byli w nowy kraj i do jego obyczajów przywykli. Wszystko to na dzień naznaczony zbiegło się sanną do ośnieżonego dworu, którego kominy pałały i ściany świeciły się od pozapalanych świec. Cazita chodziła wystrojona, ale drżąca, czekając na przybycie rodziny; łzy się jej kręciły w oczach. Niktby w niej teraz nie poznał owego wesołego dziewczęcia rozpieszczonego, które się z takim »brio« zjawiło na pokładzie statku »Padre Antonio«. Nie zbrzydła Cazita, była szczęśliwa, kochała Konrada całem sercem południowem, namiętnie... a jednak pożerała ją tęsknota, szarpał sercem widok tego świata, do którego nie była stworzona, który ją przestraszał i męczył, nawet gdy chciał ukołysać i przytulić.
Widziała męża szczęśliwym i milczała, ale w sercu i na ustach miała nieustannie jedno: wrócić tam na brzeg Adrjatyku, siąść w domku na Lido, patrzeć na lazurowe fale i oddychać słonem powietrzem morskiem. Ale cóż? Tam Konrad znowu tęsknił po borach swych, tam on smutny wałęsał się, oczyma szukając jakichś przypomnień swego kraju. Cazita widziała go ze łzą w oku, podsłuchującego rozmów Dalmatów, tych »portatore« i »portatrice d’aqua«, których język miał dźwięki do jego mowy podobne; posyłającego westchnienia ku wschodowi i północy; szukającego na horyzoncie strony, z której wiatr