Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatnia z xiążąt Słuckich Tom 1.pdf/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziewał łatwiéj dostukać pod jaką wiechę i wina kupić.
Ulice puste już były, śnieg pruszył i stróże tylko nocni wołali zdaleka, a gdzieś w oddaleniu dzwonki chorów klasztornych cicho brzęczały. Nikogo dokoła, nigdzie światła w oknach.
— Musi to być późniéj, aniżeli mi się zdawało, rzekł P. Brożek w sobie — ale mniejsza o to, taki téż nie powrócę z próżnemi rękoma.
To mówiąc zawrócił się w prawo ku Piacionce i obejrzawszy się w górę na kamienicę, któréj facjata wychylona na rynek z gankiem, powiéwała wiechą opruszoną śniegiem, pośpieszył do wrót. Nad spodzianie usłyszał tu głośne rozmowy pijackiéj biesiady, znajomy sobie głos, brzękanie kubkami, dzwonienie szklanek.
— Dobra nasza! rzekł, a tuć albo nigdzie wina dostanę!
To mówiąc stuknął we wrota raz i drugi wołając.
— Poczciwi ludzie, otwórzcie mi tam proszę.