Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu ćwierć funta tabaki na próbę i kroczył na górę; znalazł tam jedno mieszkanie zamknięte, w drugiem umarłego na marach staruszka jakiegoś, u którego trumny kilkunastu wnuków klęczało. Na drugiem piętrze mieszkał jakiś prawujący się szlachcic, u którego właśnie pili na zabój na konferencji znajdujący się prawnicy i młode małżeństwo, zajęte pilnie swojem szczęściem i gospodarstwem. Nigdzie śladu Tadeusza nie dostrzegł stary, i jedno tylko zamknięte mieszkanie zostawało nierozpatrzone. Chcąc się o nie rozpytać, wszedł na dole do sklepu Falkowicza; siedział tu kupiec, sam obmotany opończą, w kapuzie na głowie, jakby chory, i trzymał chustę przy twarzy, osłaniającą mu ciemne, brunatne lice — siwowaty włos z pod czapki się wymykający, zgarbione plecy świadczyły o wieku mieszczanina. Na widok wchodzącego Macieja, pan Falkowicz wstał, coś mruknął, nie odejmując chusty od twarzy i postąpił ku niemu, ale wpatrzywszy się zapewne w liche jego ubranie, bo Maciej od wyjazdu z Siekierzynka dobierał stare opończe i drelichowe katanki, odsunął się szybko i usiadł, dając znać, że cierpi.
— Nie zażywacie tabaki? nie potrzebujecie maciejówki? — spytał stary — doskonała tabaka! jak Boga kocham, proszę spróbować? Pan cierpi na zęby, nie ma nic lepszego jak płukać i myć tabaką... proszę spróbować.
Ale kupiec odtrącił pęcherz otwarty ręką i usunął się, kiwając głową a nie mówiąc ani słowa.
— Pan nie zażywa? — spytał Maciej niechętnie.