Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dżał przez nasze miasto, trzymałem baldachim u Krakowskiej bramy...
Tadeuszek wysłuchał cierpliwie całego opowiadania, a gdy skończył kupiec i powstał, rzekł tylko sucho i zimno:
— Bardzoś pan był szczęśliwy! i ciekawa to istotnie historja!
— A morał jej — dokończył pan Michał, — że aby człowiek chciał pracować, to na świecie się poprze...
Ostatnie słowa zdawały się wymówione z pewnym zamiarem, jakoż utkwiły dobrze w głowie Tadeusza, który zamyślony powrócił do dworku i część nocy potem z wielkiem zdumieniem i niepokojem poczciwej Doroty i Macieja chodził mocno zadumany po swojej izdebce. Wielka w nim odbywać się musiała walka, bo widoczne na twarzy malowało się wzruszenie: czoło to rozjaśniało się, to chmurzyło, oczy błyskały i mgłą się zasuwały, chodził żywo i stawał i liczył, i nad rankiem położył się nierozebrany z jakiemś silnem postanowieniem. Nazajutrz, jak świt, znikł znowu ze dworu i poszedł w miasto, tymczasem poczciwi słudzy bardzo o niego byli niespokojni, zwłaszcza stary Maciej. Zeszli się oboje w kuchni i udzielali sobie wzajemnie swoich domysłów i postrzeżeń.
— Milczy i chodzi — mówił Maciej — to źle, bardzo źle, uważałem, że i nieboszczyk przed śmiercią najwięcej chodził i milczał uparcie. Człowiek co nie gada, musi być chory. Wolałbym, żeby się gniewał, łajał, bił zresztą, ale tak słupem niemym