Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z tą wszędobylską Dorotą dojdź-że sprawiedliwości! u niej jeszcze w piecu zimno, u niej rano, a szła mimo, to mi wymawiała, że ja długo śpię. To tak jak w Siekierzynku bywało... E! e! gadu, gadu, a waćpan tabaki nie trzesz! — Ej, liściu, kochanku, nie wykręcaj się, pójdź na dno, to nie pomoże, muszę cię zetrzeć. — Wichuło ty jakiś! a! otóż masz... i t. p.
Dorota ze swojej strony rozpoznawszy na czem zawisł handel przekupki, która wprzód zajmowała połowę dworku, nic nie mówiąc pani, postarała się o ławkę, nakupiła towaru i choć na nią gderano, że się po mieście wałęsała, po kilka godzin w czasie targu spędzała na przedaży wiktuałów. Grosz, jaki z tego wpłynął, szedł na potrzeby domu, lub przynajmniej na pierwsze kuchenne zapasy, które nie kosztowały, bo przychodziły w zysku.
Maciej z trudnością wsławić potrafił swoją tabakę, ale że był ore facundus, jak powiadał Kornikowski, że umiał swój towar i siebie chwalić, że słyszał, jak jego tabaka sławna była na całe Mazowsze, znaleźli się, co temu uwierzyli i poczęli probować Maciejówki. Wmówił im zaraz stary woźnica, że się podobała i choć niewiele zyskiwał, przecie darmo chleba nie jadł a złote góry obiecywał sobie w przyszłości.
Lubił bo stary marzyć! lubił. — Bywało jak siądzie z makutrą, zdaje się, że wałkiem miotając i myśli wzrusza, i prawi sobie bajki jak małe dziecko...
— Jedzie mosanie pan wojewoda, sześciokonna