Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmierci jeszcze jej powtarzał tyle razy, żeby syna stosownie do stanu wychowywała; tak często wprzód okazywał wzgardę najwyższą dla zatrudnień nieszlachetnych (nazywał w ten sposób rzemiosła i kupiectwo), że wdowie ani na myśl nie przyszło samej pracować, lub syna do pracy ręcznej usposabiać. Jakkolwiek wielkie było ubóstwo ich, a groźniejsza jeszcze od teraźniejszości przyszłość, Siekierzyńska wyobrażała sobie, że łatwo Tadeuszka gdzieś umieścić na pańskim dworze, w wojsku, lub zresztą u mecenasa... Wprędce jednak wyrzec się przyszło tych dla niego nadziej, bo biedny dzieciak był słabowity i delikatny, mały i drobny, wcale nie na żołnierza, a zająkliwa mowa oddalała go od palestry. Jednakże serce matki długo, długo na zniszczenie nadziej tych pozwolić nie chciało: spodziewała się, że sił nabierze, wyrośnie i mowa mu się poprawi...
Poczęło się życie od dnia do dnia, ciężkie, pełne frasunków o jutro, niedostatkiem nieustannie zagrożone, całe na przemyśle dwojga poczciwych sług wyścigających się, by pracą zaspokoić tak potrzeby pani, iżby o nich nie wiedziała. Na zapytanie odpowiadano jej, że dochód z ogródka i zapasy domowe wystarczają. Ale jakich-że to potrzeba było serc i poświęcenia, żeby w nieznanem miejscu, ludziom z miastem nieobytym dać sobie radę, nie zrażając się niepowodzeniem, współzawodnictwem, przeszkodami tysiącznemi.
Maciej, nim w ogródku doczekał tytuniu, począł go kupować na rynku, doskonale umiejąc zro-