Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zaraz jaśnie pani, tylko poładnuję, zaraz; stąd do naszego dworu niedaleko, znalazłem i dobrze rozpytałem. Nie poznałem go, bo teraz pobielony de novo. — To mówiąc wszedł na kozioł i wiuknął na konie. — Andrzeju! pilnuj woza jak oka we łbie.
Przez dwie uliczki przeciągnąwszy, Maciej zawrócił wreszcie do wrót otwartych, których jedna połowa wisiała oderwana i stanął w dziedzińczyku zawalonym kłodami, przed domkiem, którego dwa okna były oświecone a dwa ciemne. Posłyszawszy turkot i wołanie, mieszkańcy dworku wyskoczyli na ganek i otyła jejmość w białym czepku, z maleńką dziewczynką, ukazała się we drzwiach, ciekawie przypatrując przybyłym.
— Wszak to dworek Siekierzyńskich? — spytał Maciej zwycięsko.
— A to! a to! — odparła otyła kobieta, ucierając usta zatłuszczone wieczerzą — a co chcecie?
— Co! jak się jejmości zdaje? — rzekł woźnica — co może chcieć gospodarz w domu?
— Alboż co? któż tu gospodarz?
— A my, jejmościuniu, bo to nasz dworek, nasza pani przyjeżdża sobie ze wsi odpocząć do miasta...
Gdy to mówił, już Dorota wysiadła i wdowa z dzieckiem dobyła się z taradajki, a otyła kobieta zdawała się jeszcze nie rozumieć o co tu chodziło.
— Przeciwna strona powinna być niezajęta — rzekła cicho Dorota — dawaj nam jejmość klucze...
— To prawda, że niezajęta — skrobiąc się w głowę zawołała krzykliwie kobieta — ale tam moje