Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w Lublinie, zmrok nie dozwalał uliczek rozpoznać i wkrótce wjechali tak na ogromne urwiste śmiecisko, że dalej nie było już gdzie ruszyć.
— Otóż jest! zbłądziłem! oczywiście zbłądziłem! no! potrzeba będzie zawrócić. Nigdym się tego nie spodziewał. Ale musimy być niedaleko dworku, tylko że omijając tego żyda wisielca, wziąłem się bardzo w prawo.
Nie było sposobu inaczej zawrócić, aż cofnąwszy wózek, co nawet z pomocą Andrzeja niełatwo przyszło, tymczasem żydzi otoczyli przyjezdnych, a Maciej skorzystał z tego, wypytując o dworek Siekierzyńskich. Ale nikt o nim nie wiedział; pojechali więc nazad, pobłądzili znowu, i stangret w ostatku, dawszy lejce Dorocie, a Andrzejowi przykazując wozu i taradajki pilnować, poszedł na zwiady.
Mrok tymczasem zapadł, a w ciasnych uliczkach, pełnych żydowstwa i hałastry, wdowa z obawą pozostać musiała. Jaki taki przechodzień zastanawiał się, zbliżał i podróżnym przyglądał; Maciej tymczasem, poszedłszy, jak w wodę wpadł... W początku słychać było nieopodal jego gderanie na żydów, których łajał, że w Lublinie mieszkając, o dworku Siekierzyńskich nie wiedzieli, potem ucichło zupełnie, noc czarna zawisła nad głowami zabłąkanych, w ulicy zrobiło się pusto, i konie, łby pozwieszawszy, drzemały stojąc, wdowa modliła się, a Tadeuszek ziewał i jeść prosił.
Macieja nie było i nie było... chciała Dorota posłać za nim Andrzeja, żeby tymczasem choć do gospody jakiej zajechać, pókiby swojego dworku