Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

myślać, snać o losach syna, którego przyszłość niepokoić go mogła. W istocie interesa były bardzo w złym stanie, niedostatek w domu tylko pracą i przebiegłą troskliwością Kunegundy się ukrywał; gospodarstwo szło opieszale i licho, bo pan skarbnikowicz ani się na niem znał, ani je lubił. Całemi dniami po wielkiej izbie pustej chodził zadumany, aż kroków jego ścieżka w pokoju była widoczną. W tej dziwnej, upartej przechadzce codzień rano witał go biały grzyb ogromny, który z kilką mniejszemi w ocienionym kątku pokoju przez noc wyrastał, jak przepowiednia upadku domu, jak symbol zniszczenia. Zaledwie go ujrzał skarbnikowicz, leciał i dusił go nogą z całej siły, rozrzucając starannie szczątki nieprzyjaciela z wyraźnym gniewem i zapalczywością; ale nazajutrz uparty grzyb odradzał się znowu w tem samem miejscu i tak stokroć gnieciony, powtarzał swoje nieme proroctwo. Walka z tym grzybem rozpoczynała dzień każdy, a wieczorem odchodząc na spoczynek, pan Siekierzyński pilnie się przypatrywał, czy nieprzyjaciel nie podniósł głowy; nie było ani śladu, dopiero przez noc uwinął się tak, że zawsze dobrydzień szyderskie gospodarzowi powiedzieć musiał. Grzyb ten skarbnikowiczowi truł życie poczęści, ale nie było na niego rady jak na Wichułę, i kto wie, czy milczące przechadzki całodzienne nie z powodu tego grzyba się odbywały? Skarbnikowicz cały dzień prawie deptał chwiejącą się podłogę wielkiej izby, czasem zajrzał do żony i syna, a gdy podstarości przyszedł wieczorem po dyspozycję i sta-