Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W panu skarbnikowiczu, acz upadłego, znać było możnych potomka; wzbudzał poszanowanie choć wzbudzał i litość razem, a źli ludzie, co słabości jego znali, często z niej korzyści dla siebie ciągnęli. Przez wrodzoną ową dumę nigdy wedle możności nie dał jałmużny, zawsze ją musiał sypnąć wspaniale, a serce miało też udział w uczynku, bo był poczciwy i litośny. Ubóstwo swoje zakrywał i pobielał jak mógł, bo mu go przy świetnem imieniu niezmiernie wstyd było; a że nie miał tak dalece czem przybrać nędzy, zataczał na nią dumę swoją, którą jak złocistym płaszczem się okrywał. Potrzeba go było widzieć, gdy parą szkap kulawych i ślepych, świeżo z pastwiska schwytanych, powiązaną sznurkami i łykiem taradajką, w wytartym kontuszu jechał do kościoła; rzekłbyś, że magnat w pozłocistej kolasie, tak pogodne wysoko niósł czoło. A gdy jako kolator do pierwszej wchodził ławki i sunął przez środek nawy, ledwie racząc spojrzeć na zgromadzonych, nawet złośliwy Wichuła ustępował mu z drogi. Do ucałowania pateny i krzyża nikt też nad niego nie występował poważniej i uroczyściej.
Sama jejmość, z domu Pilecka, imieniem Kunegunda, wychowana w sąsiedztwie, a znając tradycjonalny szacunek dla Siekierzyńskich, których wszyscy jako kwiat nobilitatis uważali; poszedłszy za pana Longina, miała sobie za wielkie szczęście, że to imię nosiła i męża szanowała, czciła prawie jako wyższą jakąś istotę. Sprzeciwienia mu się nie pojmowała, do porady nie ośmieliłaby się nigdy,