Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tadeusz za nim wcisnął się nie bez jakiegoś — nie wiem — przestrachu, czy niepokoju wewnętrznego, który porywał dawniej wszystkich co raz pierwszy pańskiej dotykali klamki. Owa sala była w istocie salą co do wielkości, ale że życie wojewody właściwe w stolicy było, i zbytek i sprzęt kosztowny tam się przenosił, to dziwnie goło i pusto wydało się wchodzącym. — Ściany pobielane tylko, na nich dwa weneckie w zwierciadlanych ramach niewielkie lustra, pająk otłuczony z sufitu się spuszczał, dwie kanapy na krzywych nogach w dwóch końcach stojące, zdawały się zabierać do prysiudów i kozaka, a kilka stołków odartych i wytartych jako spektatorowie czekali w kącie tego tańca. Dwoje drzwi wiodły stąd do pokojów wojewody i wojewodziny, dwa okna wychodziły na wały niegdyś tu stojącego zamku, a widok z nich rozciągał się na przestronne ługi i dalekie lasy.
Wojewoda nadto znał swoją rolę, żeby miał wynijść zaraz; chociaż ziewał i nudził się, nierychło jednak ukazał swoje oblicze zmarszczone i fizys statysty; a dawszy się wyczekać szlachcie, wpadł, jakby się odrywał od ciężkiej roboty. Obyczaj wieku i kraju kazał mu być grzecznym aż do uniżoności, takimi byli najwięksi panowie: musiał ich naśladować i nadskakiwać, ale umiał połączyć impertynencką dumę z nadzwyczajną uprzejmością. Wszedłszy zajęty, spracowany, znużony, rozsunął brwi, rozjaśnił oblicze, poznał stolnika, począł się uśmiechać i prosił siedzieć! Skarżył się na utrapione naprzód życie swoje, że mu pokoju król i dy-