Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto, bez powodu?
— Powód się znajdzie, narada o sejmikach, będę waści promował jakoby na kandydata do deputacji, przyjrzysz się pannie, rzucim słówko, by wyrozumieć wojewodę...
Tadeusz nic nie rzekł, znać tylko było, że go to wszystko drogo kosztowało, ale spojrzał na genealogiczne drzewo, na portrety Sobiesławów i odważnie zawołał:
— Pojedziemy, panie stolniku.
Stary choć stary, miał przysłowie — dictum factum — i niedługo wybrali się oba do pana wojewody, który bawił w swoim zamku na wiosnę, czasowo tyko. Nie był to jeden z tych magnatów dawnej Polski, co przywykli niejako spadkowie piastować pierwsze dostojeństwa w kraju, których dobra rozlegały się szeroko, jak księstwa oddzielne, znaczenie groziło nieraz władzy nad nich wyższej i prawom; — pan wojewoda przez związek świeżo dopuszczony do senatu i koła panów, okupywał się pokorą i usłużnością nowej braci. Jak każda rodzina polska, familja jego mogła się wywieść z dala, ale w niej krzeseł, lasek i mitr nie było, kilka starostw, maleńki urzędnik, a potem nagle województwo. Człek niemłody, chodził po francusku, niedawnemi czasy kontusz zrzuciwszy, z magnatami był pokorny, ze szlachtą dął się bardzo, lękając, by mu nie przypomniano, że niedawno jej był równy. Krewny kasztelanki, dla okazania swych związków przyjął ją do siebie, choć ubogą, i utrzymywał jako towarzyszkę swej żony,