Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poczynało dobrze zmierzchać, Bajdurkiewicz, skarżąc się na ból zębów, położył się w bryczce i zaszył w siano głęboko; Tadeusz, świszcząc, chodził przed końmi, niekiedy zaglądając do karczmy.
Aż tu drogą od Siekierzynka jedzie dwóch jeźdźców szybko na zdyszanych koniach, obejrzeli się i pozsiadali z koni; miny gęste, wejrzenie zaczepiające, mowa głośna. Tadeusz poświstuje i chodzi spokojnie. Ci ichmość do izby, poszeptali coś z arendarzem i wybiegli na podwórze, postawali w zajeździe, patrzą na drogę od Siekierzynka i śmiejąc się zacierają ręce. Bajdurkiewicz leży w bryczce i stęka. — Możebyśmy jechali — rzekł zcicha — oni nas dopędzą!
Tadeusz nic nie powiedział.
— Bracie świstunie! — rzekł jeden z przybyłych, a dokąd to Pan Bóg prowadzi!
— Przed siebie! — odparł Tadeusz, — a panów śpiewaków dokąd?
— Na spotkanie waszmości.
— No, to i dobrze — rzekł Siekierzyński, — a co łaska do mnie?
— Chcieliśmy się od niego dowiedzieć, — rzekł drugi, — czy długo myślicie tu popasać w Kociej Górce?
— Ile mnie się podoba.
— No! a jakby się nam podobało, żebyś tu waćpan nie popasał?
— Cóż robić! nie wszystko się wszystkim podobać może!
Bajdurkiewicz z bryczki szepnął: — Niech się pan mityguje, tymczasem nadjadą, słyszę tętent.