Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

puściwszy szkapę za nią, pod pozorem, że się na siodle obtarł szkaradnie dnia wczorajszego.
Taką kalwakatą ruszyli po południu już z Czerska do Czerczyc i mrokiem byli u Kociej Górki Tu naturalnie spocząć wypadało, bo konni nawet byli się przyzostali ztyłu, a Bajdurkiewicz życzył na nich poczekać, aby nocna podróż dalej bezpieczniejszą była dla patrona, którego tymczasem ubawiał powiastkami, a zastraszał potęgą Wichułów, zdając się ją dosyć szanować. Weszli do izby, w której siedział żyd pod piecem, żydówka za stołem, a kot na przypiecku, jakiś odarty chłopisko wstał z ławy przede drzwiami, przypatrzył im się dobrze, wyszedł do koni, które oglądał uważnie i szybko popędził w las. Nie uszło to baczności pana Tadeusza, szepnął na ucho Bajdurkiewiczowi, żeby się mieli na ostrożności i nie uważał, jak ten pobladł i zakręcił się ku bryczce. W istocie wymowny Atanazy główną siłę miał w języku, a co się tyczy spotkania wywijał się sianem jak mógł, dużo krzycząc, a zasłaniając cudzemi plecami. Na biedę przypóźnionych posiłków nie było i nie było, a na Filokteta nawet rachować ciężko, bo zdaniem wszystkich ledwie w pół godziny po innych mógł nadążyć, choć szkapę miał dzielną, ale maruda był zawołany.
Postrzegł zaraz z manewrów pana Bajdurkiewicza Tadeusz, że niewielką mu będzie pomocą, i postanowił, zdawszy się na wolę Bożą, pozoztać w karczmie, dopókiby nie nadjechali pan Urban i pokorny a cichy Józafat.