Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ostatni z Siekierzyńskich.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

O dziesiątej na ratuszowym zegarze, przystawił się prawnik trochę lepiej ubrany, ale w wytartej kontusinie i pasie włóczkowym, odartą i zaklapaną przyjechawszy bryczką, którą Janek powoził. Powitawszy Tadeusza, który z niecierpliwością oczekiwał odezwania się prawnika, począł pan Adam o obojętnych mówić rzeczach, o deszczu i pogodzie, o miasteczku i jego mieszkańcach, potem zamilkł i, położywszy papiery na stole, zdawał się wzywać Siekierzyńskiego, żeby on rozmowę rozpoczął.
— Cóż tedy, szanowny mój obrońco — spytał niecierpliwy Tadeusz, — jakżeście się namyślili?
— Interes, — począł Adam Pancerzyński — interes ciężki, więc się go podejmę, bo mnie właśnie takich potrzeba, żeby sobie i renomę i kieszeń rozszerzyć, ale jak za wszystkie ciężkie sprawy, zapłata będzie gruba.
Minimum... tysiąc talarów — dodał po chwili, — po ukończeniu interesu i wprowadzeniu w posiadanie Siekierzynka, a na koszta i przejażdżki osobno, ile pokażę rachunkiem.
— Nie myślę się targować, — odparł Tadeusz — choć mi się to zdaje zbyt wiele, ale za warunek z mojej strony kładę, żeby się to nie wlekło.
— Tego warunku nie potrzebuję — rzekł adwokat, — czas i mnie drogi, ale z mojej strony jest też jeszcze warunek.
— Jeszcze warunek?
— Tylko jeden.
— Oto że waćpan dobrodziej, oddając mi ten interes, powierzysz mi go zupełnie, nic beze mnie